Po tripie ale bloga trzeba dokończyć!

24 sierpnia, 2011 1 komentarz

Trip tak jak przewidywaliśmy skończyliśmy 15 sierpnia. Teraz czas, żebym opisał(Leydżin) resztę wydarzeń. Może kogoś to zainteresuje jeszcze(chociaż nie sądzę, bo wpis będzie baaaardzo długi), może my sami będziemy chcieli jeszcze tu zajrzeć, żeby nie uleciały nam niektóre wspomnienia z tego cudownego dla nas czasu. 🙂

W Łodzi byliśmy 3 dni, ponieważ nasz pobyt został przedłużony przez pilną potrzebę zrobienia prania. Dzień po ‚rozgrzewkowym’ treningu z Siwkiem wybiliśmy na trening z Razowym i dołączyliśmy razem z nim do Sima, który nagrywał klipy do łódzkiego projektu oraz Micina, Kondziora i reszty chłopaków, którzy byli już na manufakturze. Rozgrzewkowy trening poprzedniego dnia przerósł mnie i niestety zamiast treningu musiałem odpocząć. Ale za to pożyczyłem dresy angolowi i przynajmniej Micinek poskakał 🙂 Siwek z chłopakami trochę polatali po manufakturowych murach. Trochę później zjawił się Jelon, początkujący kaskader stuntów na rowerze. Przyjechał do nas rowerkiem i nie omieszkał się z nami podzielić faktem, że kiedy jadąc na rowerze, jednocześnie sprawdzając coś w telefonie wszedł mu na ścieżkę rowerową jakiś osobnik potocznie nazwany „frajerem”. No i zagapiony Jelon odbił na bok, trafiając kołem w dziurę czego skutkiem było przelecenie przez kierownice roweru. Jednakże sprytny Jelon zrollował ten skok na bańkę i wyszedł z tego prawie cało… Oprócz tego, że obtarł łokieć, dobił już dobity nadgarstek i podniszczył obojczyk/bark(nie pamiętam). Ehh.. A jeszcze dzień wcześniej pytałem go czy próbował już jakichś stuntów na rowerze. Widocznie podsunąłem mu ten pomysł. Pojechał rowerkiem z Razowym do szpitala, na wypadek gdyby go tam jakoś unieruchomili. Po treningu ruszyliśmy na galerie łódzką, żeby zjeść coś i przetestować fotele masujące w media marktcie. Po godzinnym testowaniu foteli przy lekturze Sapkowskiego i Dana Browna, stwierdziliśmy, że fotele spełniają swoją funkcję. No i mniej więcej w ten sposób zakończył się nasz pobyt w Łodzi. Za dużo tam nie nagraliśmy, ale jakiś przyjemny skoczek się znajdzie 🙂

Teraz Kierunek Kraków! Rano wybiliśmy komunikacją miejską na wylotówkę. No i wszystko byłoby pięknie, gdybyśmy czytali regulamin komunikacji miejskiej i widzieli, że nasze bagaże także muszą mieć bilet na przejazd… „Dorwał” nas jakiś młody kanar i poinformował, że za brak biletu na bagaż jest 50zł od każdego z nas… Wziął nas na tył tramwaju i delikatnie zasugerował, że woli żebyśmy dali mu w łapę i pozbyli się tylko 25zł, niż 50. No i żeśmy dali mu po 25zł. Zawsze to trochę mniejszy wydatek… Przesiedliśmy się na inny tramwaj/autobus tym razem mając już także bilet na bagaż. No i od razu po tym jak wsiedliśmy, to druga ekipa kanarska nas spotkała. No ale tym razem nie mieli już podstawy, żeby uszczuplić nasze portfele. Łapanie stopa za Łodzią nie było zbyt łatwe, spędziliśmy jakieś 2-3h na dotarcie na wylotówkę i złapanie jakiegoś kierowcy. Pofikaliśmy jakieś koziołki, postaliśmy na głowię i powygłupialiśmy się rozśmieszając kierowców. Wreszcie złapaliśmy kogoś. Agenta ubezpieczeniowego, który opowiedział nam parę istotnych faktów związanych z ubezpieczeniami i ubieganiem się o pieniążki z ubezpieczenia. Jechał akurat z Łodzi do klienta, a później do domu gdzieś w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego. Podwiózł nas najpierw 20km za Łódź. No i później jeszcze drugi raz go złapaliśmy, jak wracał od klienta. Bardzo miły młody człowiek. Zostawił nas na autostradzie przy zjeździe na Piotrków.. Musieliśmy przejść 2-3km z tobołkami, żeby dotrzeć na mcdonald ze stacją. W macu wyposażyliśmy się w szejka i jakieś papu, co oczywiście wiązało się z ideą oszczędzania kasy na tripie, bo jak wiadomo w Macu jest bardzo dużo i bardzo tanio…  Najedliśmy się i poszliśmy na wyjazd z maca. Popytaliśmy kierowców ciężarówek na postoju, ale niestety żaden z nich nie jechał w naszym kierunku. Tym razem bardzo szybko, bo po około 10min udało nam się złapać stopa. Wsiedliśmy do auta i okazało się, że jedziemy z zakonnikiem, który właśnie wraca z domu z Włocławka do pracy na Słowacji. Odbyliśmy bardzo przyjemną rozmowę natury filozoficzno-religijnej. Chyba mogę powiedzieć również za Siwka, że tak przyjemnie jak z nim, to  jeszcze z nikim tak dobrze nam się nie rozmawiało. Bardzo mądry i inteligentny człowiek. Planowaliśmy, żeby podwiózł nas do Katowic i stamtąd mieliśmy zamiar złapać coś na Kraków, ale kiedy dojeżdżaliśmy do Katowic, była już prawie godzina 20. A jeszcze musieliśmy mieć czas, żeby dotrzeć na wylot na Kraków, co zajęłoby nam wystarczająco dużo czasu, żeby się ściemniło. A po ciemku jak już przekonaliśmy się w Elbląg, raczej byśmy nic nie złapali. Skoro nasz zakonnik jechał na Słowację przez Bielsko-Białą, to szybko zadzwoniłem do Akuka, żeby podał mi numer Eggera i zapytaliśmy o możliwość noclegu. Jakoś przed 21 byliśmy na miejscu. Zadzwoniliśmy do Eggera i podwiózł nas do swojego lokalu gdzie mieliśmy spać. W „Rudym Kocie”(bo tak się nazywa lokal Eggera, a właściwie „Pod Rudym Kotem”) zajaraliśmy shishę z Eggerem, poznaliśmy kilku bardzo fajnych ludzi m.in.  Bu i Martę i poszliśmy pozwiedzać miasto. Bardzo nam się spodobała Bielsko-Biała. Piękny rynek, weneckie wąskie uliczki, ładne stare kamienice. Mogę chyba powiedzieć za wszystkich, że to najładniejsze miasto w jakim byliśmy na tym tripie. Zjedliśmy bardzo dobry kebab w cieście i wróciliśmy na piwko i shishe do „Rudego Kota”. Spaliśmy tam na pufach wypełnionych granulkami w shisha roomie. Bardzo miękko i wygodnie.

Następnego dnia z rana musieliśmy jechać do Krakowa, gdzie czekał na nas od rana Shogo, który załatwił już swoje pantoflarsko-studiowe sprawy. No dobra, Michał wcale nie ciotował aż tak bardzo. Egger podwiózł nas jakieś 30km(do Andrychowa?) w stronę Krakowa, skąd z powodu pogody i zniecierpliwionego Shoga musieliśmy złapać bus do Krakowa. Wyjeżdżając z Bielsko-Białej załatwił nam jeszcze Egger partyjkę Squasha. Crossbrosstour – Polecamy.  Dojechaliśmy do Krakowa i wreszcie spotkaliśmy się z Shogiem, który powitał nas z radością i zniecierpliwieniem, ponieważ spędził jakieś 3-4h w przydworcowej galerii, której odwiedził wszystkie pomieszczenia i poznał rozkład wszystkich toalet i wyjść ewakuacyjnych. Nie muszę chyba mówić, że dodatkową przyczyną radości osobnika zwanego pospolicie Shogiem było targanie ciężkiego plecaka przez ten czas. Siwkowi udało się znaleźć miejsce noclegowe u Arkadego(Chrzestnego Siwka) i Marty. Arkady podwiózł nas do swojego domku na obrzeżach Krakowa, gdzie wreszcie mogliśmy się umyć i zjeść jakiś dobry posiłek. Niedługo potem okazało się, że na wieczór lecimy z Kacem na trening na sale AWF! Poskakaliśmy troszkę do gąbek, wylataliśmy się i po treningu na sali przeszliśmy się na stare miasto i rynek pozwiedzać i poszwendać się po Krakowie. Bardzo miła pani na rynku zapraszała nas do klubu, gdzie przez 2h będzie można pić piwo za 1gr. Propozycja była kusząca, szczególnie, że pani była naprawdę miła. No ale nie daliśmy się skusić. Pojechaliśmy zaopatrzyć się w papu do Tesco i wróciliśmy do Arkadego, żeby coś zjeść, wypić piwko, zjeść  Zelené jablko i spać.  Pogoda następnego dnia była nieco kapryśna. Udaliśmy się w okolice Wawelu, żeby poszukać miejscówek. Zwiedziliśmy bardzo delikatnie wawel, porobiliśmy parę salt i złapał nas tam mocniejszy deszcz. Przeczekaliśmy z pół godziny na Wawelu pod jakimś daszkiem razem z całym tłumem innych zmokłych turystów. W miarę jak się zaczęło rozpogadzać zwiedzaliśmy dalej Kraków i szukaliśmy miejscówek na trening. Dotarliśmy w końcu do bardzo fajnego miejsca, gdzie potrenowaliśmy około 3h i znowu złapał nas deszcz… Stamtąd pokierowaliśmy się na miejscówkę przy rondzie mogilskim, gdzie jak dotarliśmy okazało się, że jest sucho i możemy trenować. Poskaklim trochę i opadlim z sił. Był to jeden z pamiętnych treningów, na którym rozciągaliśmy się, tak jak mieliśmy to robić po każdym treningu. Pospacerowaliśmy jeszcze po rynku i w okolicach Kazimierza i zastał nas wieczór więc wyposażyliśmy się w papu i napoje, które spożyliśmy wieczorem.

Rankiem wstaliśmy i udaliśmy się w drogę do Jaworzna. Tym razem znowu dojechaliśmy tam dzięki usługom naszych kolei z niezapamiętanych przeze mnie przyczyn, nie pojechaliśmy tam stopem. Dojechaliśmy do Jaworzna, wsiedliśmy w autobus komunikacji miejskiej i podjechaliśmy nim pod chatę Kusia, gdzie zostaliśmy przywitani przez Młodego i Kusia mocnymi męskimi uściskami klatek piersiowych. U Kusia dojedliśmy coś, pooglądaliśmy filmy i posłuchaliśmy opowieści na temat tripu, z którego Kusiu niedawno wrócił. Albowiem był na zlocie we Włoszech i spotkał się np. ze Speedersami, Helldenem czy Barcikowskim. Do Kusia wpadł jeszcze Janek(który był z Kusiem na tripie) i Olej. Stamtąd wyruszyliśmy na kebab i trening na placu zabaw i skateparku(gdzie Janek skakał bardzo fajne parkourowe skoczki) i później na legendarną Jaworznicką górkę, na której skutecznie zwiększaliśmy swoje umiejętności akrobatyczne oraz poczyniliśmy olbrzymi postęp w byciu brudnym. Zwinęliśmy się z górki, kiedy już zaczynało się ściemniać, wróciliśmy do Kusia po torby, wzięliśmy prysznic i udaliśmy się do pustostanu Oleja, w którym nocowaliśmy z chłopakami z Jaworzna. Pijaliśmy napoje i oglądaliśmy parkourowe i akrobatyczne samplery. Bardzo miła i przyjemna nocka. Następnego dnia ogarnęliśmy się u Oleja i zjedliśmy jakieś skromne śniadanko. Ruszyliśmy z bagażami do chatki Kusia, żeby do ogarnąć się i komunikacją miejską ruszyć do Katowic, skąd będziemy mogli dostać się do Bielsko-Białej, gdzie tym razem mieliśmy już potrenować i spotkać się z Akukiem, który tam wrócił tego dnia. Ale na razie nie o tym. Jadąc komunikacją od Oleja do Kusia stwierdziliśmy, że nie przyda nam się już namiot pożyczony od naszej ‚wspólnej znajomej’ z Kętrzyna i zostawiliśmy go w Jaworznie, w autobusie linii 307. Zauważyliśmy to dopiero, kiedy wychodziliśmy od Kusia, żeby dostać się do Katowic. „Masz namiot?” – „Myślałem, że to Ty go masz…”. No i tyle z namiotu… Przejechaliśmy z Kusiem komunikacją z Jaworzna do Katowic, a w Katowicach Kusiu zaprowadził nas na pkp… I znów jechaliśmy pkp, bo Akuk akurat dojechał do Bielsko-Białej i nie chciał na nas czekać jeszcze jednego dnia, więc byliśmy zmuszeni znów jechać pociągiem. Ładnie pożegnaliśmy się z Kusiem, wsiedliśmy do pociągu i odjechaliśmy w stronę Bielsko-Białej…

Bielsko-Biała! Dojeżdżamy na stację a tam witają nas Akuk z Eggerem! No i złożyło się tak, że znów byliśmy we czwórkę! Jednakże nie na długo… Pierwszą noc spędziliśmy we czwórkę w ‚Rudym Kocie’ śpiąc w shisha roomie. Przed spaniem pijaliśmy bardzo dobre napoje m.in. wywar z piołunu.  Rano okazało się, że Siwek nam się rozchorował, więc żeby mógł z nami jeszcze tripować, musiał jechać do domku, żeby się wykurować… No i tyle było z naszej czwórki na razie… O Siwka nie musicie się martwić, bo jak się okaże w dalszej części historii, wróci do nas żywy i z nowymi skillsam! Jako, że Shogo nieobieżyświat i Akuk nieobeżyświat, nie byli nigdy w górkach, to postanowiliśmy tego dnia udać się w bielsko-białe wzniesienia! Na początku mieliśmy plan, żeby udać się tam z Eggerem, ale że chłopak miał dużo spraw do załatwienia, postanowiliśmy, że ruszymy sami. Tułając się przez miasto w stronę widzianych przez nas zalesionych górek, spotkaliśmy pana ochraniającego wiadukt, od którego dowiedzieliśmy się, którym busem dojedziemy przed saaamo wejście do górkowego lasu. No i dotarliśmy pod te nasze góreki. Po uprzednim zaopatrzeniu się w prowiant i wodę w sklepie zaczęliśmy wchodzić pod górkę. Już na samym początku Akuk gadając ze swą lubą dowiedział się, że pierwszy człowiek na świecie powiesił się w samoobronie(huehuehuehuehuehue), czym bardzo się przejeliśmy, można było to stwierdzić po naszych niezwykle strwożonych minach. Zaczęliśmy jakimś łagodnym szlakiem, ale stwierdziliśmy, że odbijamy na coś bardziej pionowego, bo tym będziemy wchodzić do jutra. No i żeśmy pochodzili po górekach ze 2h. Trochę pozbiegaliśmy, trochę powietrzyliśmy, popiliśmy wodę ze strumyczka. No i się okazało, że zaczyna się ściemniać, ale za cholerę nie wiemy gdzie jesteśmy. Zrozpaczeni zaczęliśmy wydzwaniać do naszych kobiet, co by im powiedzieć, że je kochamy i żeby nie szukały ciał. No ale zanim jeszcze byliśmy w przysłowiowej czarnej dupie i mieliśmy pewność, że zjedzą nas jakieś niedźwiedzie albo inne sarny, ujrzeliśmy między drzewami cywilizację. No i happy end, bo około godziny 22(zaczęliśmy wchodzić około 17-18) byliśmy już na dolę na przystanku autobusowym. Stamtąd autobusem do miasta, jakieś zakupy i do ‚Rudego Kota’… A raczej do schroniska! Bo okazało się, że Egger nie mógł nam udostępnić na tę noc lokalu. Ale Igor jako wspaniały gospodarz dowiózł nas na miejsce i opłacił nam nocleg(zbyt dobrze nas ugościł…). W sumie nocleg w schronisku a nie w ‚Rudym Kocie’ był nam bardziej na rękę, bo wreszcie po dwóch dniach śmierdzenia, mogliśmy wziąć prysznic i wyspać się w łóżku. Było to naprawdę klawe uczucie, zwłaszcza po naszej górkowej wycieczce. Następnego ranka wstajemy w miarę na siłach. Ruszamy do ‚Rudego Kota’ po nasze bagaże i ciśniemy na wylotówkę! No ale przed wyjściem można by wypić jeszcze jakieś piwko! No i pijemy, pijemy, a tu nagle wpadają chłopaki z Bielsko-Białej! Się okazuje, że Egger umówił nas na trening, a my tu przygotowujemy się do wyjazdu przy piwko. Dobra, szybka narada – zostajemy na trening! I naprawdę trzeba przyznać, że było warto 🙂 Bardzo przyjemny trening w fajnej ekipie 🙂 Dobrze poskakaliśmy, odpoczęliśmy i zostaliśmy zaprowadzeni na basen(za free), gdzie trochę posalciliśmy do wody, obmyliśmy się i wychillowaliśmy się. Wróciliśmy do ‚Rudego Kota’, posiedzieliśmy trochę z dziewczynami i poszliśmy spać. Z samiuśkiego rana Egger wywalił nas autem na wylotówkę(a raczej na pkp), bo celem na ten dzień było Opole! Gdzie zjedliśmy coś i ruszyliśmy dalej w stronę wylotówki. Jakieś 500m za stacją zaczęliśmy łapać stopa, przez jakieś 30min postaliśmy i stwierdziliśmy, że to nie ma sensu, więc idziemy dalej. Po jakichś 20min doszliśmy do Tesco i rozbiliśmy się na trawce przed sklepem. Tam spędziliśmy jakąś godzinę na odpoczynku i chodzeniu po sklepach, kiblach itp. Poszliśmy jakieś 200m dalej i po 10min udało nam się złapać stopa kawałek w stronę Katowic. Zostaliśmy wyrzuceni przy skrzyżowaniu, zjeździe na jakieś górnoślunskie mieściny i tam w pełnym słońcu po jakiejś godzinie złapaliśmy coś na Katowice. W Katowicach istny młyn. Masakra, wszystkiego się odechciewa. Już nawet nie wiem gdzie my, w jakim mieście tej aglomeracji byliśmy, w każdym razie chodziliśmy tam z godzinę, prawie złapała nas burza, zwiedziliśmy pewnie ze 3-4 miasta tej całej aglomeracji ślunskiej i dziękujemy bardzo. Złapaliśmy później stopa gdzieś na Będzin, Bytów, Bytom,Gliwice, nie wiem sam. W każdym razie gdzieś tam osiadliśmy późną godziną w McDonaldzie i zadzwoniliśmy do Zixa, czy mógłby do nas przyjechać z Opola swoją wypasioną BeMką! Trochę poczekaliśmy na Zixa, poogladaliśmy filmy w macu, pojedliśmy i wreszcie przyjechał! Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy na Opole… Kiedy dotarliśmy do Zixa, okazało się, że ceny paliw w Polsce nieubłaganie rosną i nie jest to dla nas korzystne, bo za tę podróż musieliśmy zapłacić we trójkę 109zł!!! No dobra, ale myślę, że za warunki, w których spaliśmy przez 3 noce było warto tyle zapłacić… sauna i basen po treningu, to jest to… Przespaliśmy się i z rana… tzn. jakoś po 12 pojechaliśmy z Luboszyc(wiocha na którą wyprowadził się Zix z rodzicami) do Opola na trening. Trening był naprawdę w dechę, wręcz BRAWO, REWELACJA! Poza tym, że trochę padało i nie ułatwiało nam to treningu, a czasem uniemożliwiało wykonanie paru skoków… Poznaliśmy też Afgana, który po dłuższej przerwie wrócił do treningów, żeby na trenie z nami znów się delikatnie skontuzjować i zrobić sobie jeszcze raz małą przerwę. Po treningu najazd na naleśnikarnie, gdzie zjedliśmy po dwa syte naleśniory z dżemorami i innymi cudami natury. Później powrót na wieś, prysznic, basen, sauna, bilard, papu z grilla przygotowane przez tatę Zixa i spanie. Następnego dnia bardzo ładna pogoda, zaczęliśmy znów od sauny i basenu, no i oczywiście od przepysznego śniadania przygotowanego przez mamę Zixa. Ruszyliśmy do Opola na trening na pkland, mogę chyba powiedzieć za naszą czwórkę, że była to najlepsza miejscówka, na której trenowaliśmy na tripie. A właśnie, napisałem czwórka! No bo podczas treningu dojechał do nas cały i zdrowy Siwek, wzbogacony o skillsy w żonglerce. Bida w chacie, cytrynami musiał katować, no ale cóż. Trening klawy, my po treningu styrani. Pod koniec odwiedził nas deszcz, zając i Afgan, z którym pocisnęliśmy na pizze później. Udaliśmy się do chaty Zixa w Opolu, gdzie pomasowaliśmy się wszyscy na zmianę na krześle masującym, pooglądaliśmy filmy opolskie oraz klipy ze Ślęży i Siwek poduczył mnie żonglować. Na około 22 ustawiliśmy się z… LEGENDĄ RAPU POLSKIEGO – Lechem(a właściwie Leszkiem) Rochem Pawlakiem! Co prawda oczekiwaliśmy trochę więcej od tego spotkania, bo Lechu przestał rapować, no ale spotkanie i tak było udane. Dowiedzieliśmy się jak to jest jeździć na rowerze samochodem oraz wielu innych ciekawostek. W każdym razie Lechu zakończył już swoją karierę rapera… No ale jak to mówią, wszystko co dobre szybko się kończy.  No i znów powrót na wiochę, prysznic, basen, sauna, bilard, kolacja, spanie. Następnego dnia pełen chill, prócz tego daliśmy wywiad do opolskiego radia na temat crossbrosstour, a Zix z Afganem na temat parkour w Opolu. Pizza, no i później razem z Zixem wybraliśmy się jego autkiem do Wroca! Przed tym jednak podziękowaliśmy rodzicom Zixa za najlepszą gościnę na naszym tripie! Jeszcze raz DZIĘKUJEMY! Na wieczór byliśmy już we Wrocu, gdzie spaliśmy w trupiarni u Tiaga…

Pobyt we Wrocu i Lesznie opisze dalej Siwek. Ja padam na ryja i kończę! Mam nadzieję, że ktoś dotarł do końca 🙂

Kategorie:Tripowato!

Znowu razem!

9 sierpnia, 2011 Dodaj komentarz

Joł, joł, joł!

No to tak, ostatni wpis zakończyliśmy jedzeniem wytrawnej zupy polskiej zwanej pospolicie krupnikiem. Następny dzień spędziliśmy na całkiem nieLichym treningu z Lichotą i chłopakami z Mińska(wtedy byliśmy dalej we dwójkę – Ja(Ley) i Siwek). Było troszkę mokrawo, ale daliśmy radę i bardzo przyjemnie potrenowaliśmy. Na wieczór udaliśmy się do siedziby Blejda(taty Lichoty), gdzie poznaliśmy rejony polowań na wampiry oraz dowiedzieliśmy się wielu ciekawostek na temat pracy łowcy wampirów. Dostałem w prezencie od Lichoty bombe świetlną na wampiry. Bardzo fajna sprawa, polecam.

Następnego ranka Lichota wywiózł nas na wylotówkę swoim autem. Było bardzo klawo, bo padał deszcz, więc musieliśmy trochę przeczekać w pobliskim Macu, gdzie wydaliśmy swoje PIENIĄŻKI! Nie doczekaliśmy, żeby deszcz ustał, więc ruszyliśmy z naszymi ponczami przeciwdeszczowymi na pobliski przystanek autobusowy, gdzie mokliśmy i usiłowalismy złapać stopa na Warszawę. Skoro tak dobrze nam szło, a ciocia Docia wołała nas na obiad, to po prawie dwóch godzinach stania i moknięcia złapaliśmy autobus do Wawy… Okazało się, że im bliżej Warszawy będziemy, tym ciężej będzie nam złapać stopa. Tak jak nam mówiono. Planem na ten dzien był wyjazd do Kalisza, ale kiedy skontaktowaliśmy się z Sonym, okazało się, że Sonego nie będzie w mieście… Z tego powodu zmieniły nam się plany i musieliśmy jechać do Łodzi. Udało nam się skontakować z Łodzianami i wykombinować nocleg.  Kiedy już dotarliśmy busikiem do Wawy, okazało się, że wysiedliśmy elegancko w miejscu, w którym znajdował się Pałac Kultury i Nauki, więc klawo. Obok był też dworzec, więc double klawo. Chwile porobiliśmy saltka na tle pałacu, ale niestety złapał nas deszcz i się udaliśmy na dworzec. Zanim przedarlibyśmy się na wylotówke z centrum miasta, to minęłoby z półtorej godziny, więc stwierdzliśmy, że jedziemy pociągiem… Idea Crossbrosstour… No ale nie mieliśmy czasu…

Dotarliśmy do Łodzi Fabrycznej, skąd podjechał do nas Jelon na rowerku i pokierował nas, którym tramwajem dojechać do jego chatynki. Zjedliśmy jakieś łakomstwa i trafiliśmy akurat na nocną nagrywkę Sima, więc ruszyliśmy z Jelonem pod Ibis.  Byliśmy wycieńczeni, ale idea nocnego treningu na Manhattanie przyprawiła nas o nowe zapasy energii, także trening był gruby.  Śledźcie kanał Simleymc, może nas tam napotkacie! Następny dzień zaczęliśmy dość lajtowo. Rozgrzaliśmy się na doylowej miejscówce i ruszyliśmy pooo tshirty do chińskiej/tajwańskiej/srańskiej hurtowni, także trochę się obkupiliśmy. Styrani wróciliśmy do domu na lekki obiad i na „rozgrzewkę” poskakaliśmy na Manhattanie. Jak na rozgrzewkę to nawet grubo poskakaliśmy…

Ciąg dalszy nastąpi, kiedy będziemy  mieli kompa!

Kategorie:Tripowato!

No i po Północy!

25 lipca, 2011 1 komentarz

Hejho!

Only 2 guys survived. Ja(Siwek) i Kuba właśnie jesteśmy w Mińsku Mazowieckim nieLichego ziomka. Właśnie w tym momencie otworzyliśmy Krupnik, który przygotował Lichota – polecam. Bardzo dobra zupa. Zwłaszcza z lekką domieszką cytrynowego smaku. Very delyszys! Oookej. Ostatni wpis był w Malborku right? No to naskakalim się po zamku, jednak jest parę rzeczy, które ciągną nas tam z powrotem! Z Malborka udaliśmy się do Elbląga, stamtąd mieliśmy kierować się na Olsztynek. Zajechaliśmy jednak dosyć późno i nie udało nam się już nikogo złapać, więc nocowaliśmy w namiocie zaraz pod drogą wyjazdową z Elbląga :- ) Rano pojechaliśmy do Olsztynka, z którego wybraliśmy się na skromny 3-4 godzinny trening do Olsztyna. W Olsztynku mieliśmy nocleg, zatem wróciliśmy, wykąpaliśmy się, zjedliśmy i na następny dzień ruszyliśmy na Mrągowo! Zanim jednak dotarliśmy do Mrągowa, to z Olsztyna mieliśmy podwózkę u ostrej technolaski w sportowym aucie 😉 Kiedy wyszliśmy z samochodu, to cieszyliśmy się, że żyjemy. Panience nie schodziło 120 km/h z licznika, a na podwójnej ciągłej, pod górkę, na zakręcie wyprzedzała 2 tiry z predkością 160km/h. Było miło. W Mrągowie przespaliśmy się u Miśka i ruszyliśmy na trening z Michem. Trochę przyparkerzyliśmy i przysalciliśmy na trawce i zasięgnęliśmy kąpieli w pobliskim jeziorze. Wieczorem przez pogodę i brak możliwości noclegu, musieliśmy jechać do Węgorzewa busem, gdzie przywitali nas Cinek, Wihura, Rafał. Ledwo wjechaliśmy do Węgorzewa i już spisała nas policja… Ale na szczęście bez większej spiny. Następne dwa dni spędzliśmy w Węgorzewie za dnia trenując, a nocą ‚melanżując’. Chciałbym nadmienić, że na tym etapie zgubiliśmy już połowę naszego sprzętu turystycznego tj. namiot Siwka, karimata Siwka i moja kuchenka polowa(Ley). Z Węgorzewa wybiliśmy i ruszyliśmy na Mińsk Mazowiecki, po drodzę zabierając namiot od koleżanki Shoga(albo i Akuka). Jednakże tego samego dnia co wyruszliśmy nie udało nam się dotrzeć do samego Mińska. W Kętrzynie Akuk dokonując szokującego poświęcenia podczas łapania stopa, niemalże skręcił sobie kostkę spadając z wysokości około 1,5cm z asfaltu na żwir. Następnie: utknęliśmy w STARYCH KIEŁBONKACH między Mrągowem a Ostrołęka, gdzie musieliśmy nocować UWAGA UWAGA! W stodole na sianie u jakiegoś chłopa małorolnego w wieku lat około 75. Podziękowaliśmy mu dwoma Tatrami i poszliśmy w kimę. Rano kiedy wstaliśmy, porobiliśmy parę salt z Siwkiem, a Akuk stwierdził, że wraca do domu i jak wyleczy kostkę, to MOŻE do nas dołączy. No to trudno, teraz to mamy Leydżin&Siwek Tour, bo Shogo, opuścił nas już w Węgorzewie, żeby szukać sobie stancji na studia. Ze STARYCH KIEŁBONEK ruszyliśmy w stronę Warszawy i Mińska. Nie planowaliśmy zostawać w Wawie, ale zawitaliśmy na chwile do Koli i udaliśmy się na krótki trening. Na wieczór pojechaliśmy KOLEJAMI MAZOWIECKIMI do Mińska do Lichoty i tak to właśnie wygląda! Siedzimy i jemy zupkę! Jutro lecimy na trening!

Pozdrawiamy i czekajcie na nowe wpisy!

Kategorie:Tripowato!

Albo tripujemy, albo tripujemy.

Hejho! Ookej ppl! Długo nas nie było, ale to za sprawą tego, że nie mieliśmy dostępu do internetu. Zatem informujemy – WE ARE STILL ALIVE! Znajdujemy się w Malborku już drugi dzień. Nocowaliśmy w lesie nieopodal drogi – czyli jak zwykle osrani odwiedzinami bliżej niezidentyfikowanych osobników. Dotarliśmy tutaj wczoraj – tu was zaskocze – autostopem. Trening był raczej gruby, nagrywanie zostawiliśmy raczej na dziś. Chcieliśmy się obeznać z miejscami i zaplanować coś na dziś, ale nawet mój rytuał tańca słońca z zimna do gorąca nie pomogł w zmianie nieciekawych warunków atmosferycznych. Tyle nas nie było, że nie napisaliśmy nawet, że zwiedziliśmy Hel. Pozwoliliśmy sobie popłynąć tam promem, a nie stopem, żeby pokazać, że nie jesteśmy tacy biedni I NAS STAĆ!! Oczywiście namioty! O 4 nad ranem udało nam się doświaczyć najbardziej niesamowitego widoku wschodu słońca jaki można sobie wyobrazić – aż dziwo, że nie padało. Tęsknota jednak ścisnęła nasze serca i tego samego dnia wróciliśmy do Gdyni do cioci Doci chłopaków, a mojej mamy. Przykro było się żegnać, ale w trasę dalej trzeba ruszać. Tym razem całą czwórką. Plan na dzisiaj – kierunek Olsztynek. Tam mamy nocleg u MartyShoga. Nie spinajcie dupy, jak będziemy mieć warunki to będziemy przekazywać informacje. Kanał na YT ciężko prowadzić, bo to ciężko montować, zwłaszcza, że od samego początku trasy (razem z Kołobrzegiem) nie trafiliśmy jeszcze na komputer, który nie nadaje się do wymiany! :- D Albo tripujemy, albo tripujemy. Pozdrawiamy!

Kategorie:Tripowato!

Wyjazd!

Siema!

Jesteśmy teraz w Kołobrzegu. Niedawno wstaliśmy, spakowaliśmy się i właśnie zbieramy się do wyjścia na łapanie stopa. Wyjeżdżamy dopiero dzisiaj, bo musieliśmy opóźnić wyjazd, żeby poczekać na Shoga, który dopiero około 13 dołączy do nas w Trójmieście. Cel na dzisiaj: Lębork. Zatrzymujemy się, próbujemy coś potrenować i ruszamy w kime pod namioty! Ostatnie pare dni, które byliśmy w Kołobrzegu lekko przytrenowaliśmy, bardzo chilloutowo i spokojnie. W środę odpoczywaliśmy, w czwartek trenowaliśmy z Drozdem, w piątek lekko potrenowaliśmy(Ja aka Leydżin i Siwek aka Siwek), no i w sobote w takim samym składzie lekki trening. Trenując bez Akuka, odkryliśmy, że w Kołobrzegu można bardzo fajnie potrenować. Z samego Kołobrzegu zostały już dodane dwa filmy na naszego videobloga:
Wstępny wpis – http://www.youtube.com/watch?v=9TOHIeURCQo&feature=related
Z trzech dni delikatneego treningu – http://www.youtube.com/watch?v=IdgJgRSeHsU
Zdjęcia i filmy będą na bieżąco publikowane na naszym facebooku -http://www.facebook.com/CrossBrossTOUR

Leydżin

Kategorie:Tripowato!

Siema!

22 czerwca, 2011 Dodaj komentarz

Witamy!
Jesteśmy czwórką przyjaciół, która chce w ciągu miesiąca objechać cały kraj autostopem . Znamy się dzięki temu, że łączy nas jedna pasja, którą jest parkour(sport ekstremalny, z którym wiążą się różnego rodzaju skoki i akrobacje w obszarze zabudowań miejskich). Wyruszając w tę podróż mamy zamiar trenować w największych oraz najciekawszych miastach w Polsce m. in. w takich jak: Wrocław, Warszawa, Poznań, Kraków pokazując się wielu ludziom w miejscach publicznych i robiąc pokazy w centrach miast. W tego typu podróżach jesteśmy już doświadczeni, ponieważ rok temu był to jeden z głównych środków transportu, którym się poruszaliśmy na zloty związane z parkour. Podróż ta nie jest związana tylko z parkour, ale i pokazaniem alternatywnej formy podróżowania jako sposobu na spędzenie wakacji. Wyjazd rozpoczynamy około 4-7 lipca(jest to uzależnione od tego, czy i kiedy zgromadzimy środki finansowe na podróż). Nazwa naszej wycieczki to „Cross-Bross Tour”. Podsumowaniem naszego wyjazdu ma być film, który zostanie wysłany na londyński festiwal (Parkour & Freerunning Awards 2011).

Śledźcie nasz kanał Facebook’owy, jak Youtube’owy na których będziemy na bieżąco informować Was gdzie i kiedy będziemy. Dzięki dwóm blogom, które założyliśmy ( http://www.CrossBrossTour.wordpress.com (właśnie go czytacie) oraz video-blog  http://www.youtube.com/CrossBrossTOUR
) będziecie mogli poczuć się, jakbyście sami uczestniczyli w tripie.

Do zobaczenia u Ciebie w mieście!

A Tak wygląda promo naszego wyjazdu:

Kategorie:Tripowato!